Energia w puszce? Już tylko dla dorosłych
Energia w puszce? Już tylko dla dorosłych
O szkodliwości w kontekście dzieci i młodzieży tandemu - kofeina i tauryna, który znaleźć można w napojach energetycznych wiadomo od dawna. Może zaburzać rozwój kości, pracę serca, obniżać jakość snu, podnosić ciśnienie krwi. Jednym słowem wpływać na zdrowie psychiczne i fizyczne. Dlatego od 1 stycznia 2024 r. żadne dziecko lub nastolatek w sklepie, lub sklepiku szkolnym, automacie czy punkcie gastronomicznym nie kupi już „energetyka”.
Przepisy wprowadzające zakaz sprzedaży napojów z dodatkiem kofeiny w proporcji przewyższającej 150 mg/l i tauryny, w tym sprzedaży na terenie szkół oraz innych jednostek systemu oświaty, jak również w automatach weszły w życie 1 stycznia 2024 r. Złamanie tego zakazu może kosztować sprzedawcę lub osobę prowadząca gastronomię nawet 2 tys. zł. Warto, by o tym wiedzieli, tym bardziej że w razie wątpliwości dotyczącej pełnoletności klienta mogą zażądać okazania dokumentu, by zweryfikować jego wiek. Dodatkowo nowelizacja ustawy o zdrowiu publicznym nakłada na producentów i importerów takich napojów obowiązek umieszczenia na każdym opakowaniu widocznej i czytelnej informacji: „napój energetyzujący” lub „napój energetyczny”. A jeśli opakowanie nie spełnia wymogów określonych w prawie, grozi im grzywna do 200 tys. zł lub kara ograniczenia wolności, albo nawet łącznie obie te kary.
O co tyle hałasu?
Nie jest żadnym zaskoczeniem dla nikogo, że napoje energetyczne są uznawane za produkt szkodliwy dla zdrowia, szczególnie jeśli chodzi o najmłodszych konsumentów. Nie tylko zawierają taurynę i kofeinę, ale również ogromną ilość cukrów prostych (ale o tym za chwilę). Picie tego rodzaju napojów wśród młodzieży nie należało - czas przeszły być może jest w tej chwili już uzasadniony - wcale do rzadkości. Co więcej, ich smak poznawały już trzylatki.
„[…] 2,1 proc. dzieci w Polsce w wieku 3-9 lat regularnie spożywało napoje energetyzujące, natomiast w przypadku młodzieży (w wieku 10-17 lat) było to odpowiednio 35,7 proc. chłopców i 27,4 proc. dziewcząt” - wynika z raportu przygotowanego przez Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego - PIB i poświęconego sposobowi żywienia i stanu odżywienia populacji polskiej.
Przytacza go projektodawca w uzasadnieniu do nowelizacji ustawy o zdrowiu publicznym.
Jeśli zaś chodzi o skutki zdrowotne spożywania „energetyków” wśród młodzieży to zwraca on dalej uwagę - za European Cardiac Arrhythmia Society - na powikłania sercowo-naczyniowe.
„Zaburzenia ze strony układu krążenia obejmują: zwiększony krótkotrwały wzrost ciśnienia krwi i częstość uderzeń serca oraz spadek mózgowego przepływu krwi z powodu spożytej kofeiny (Levy i wsp., 2019). Chociaż większość wymienionych zaburzeń wiązana jest ze spożyciem kofeiny, to inny składnik napojów energetyzujących – tauryna, ma także potencjalny wpływ na pracę serca poprzez modulację uwalniania wapnia. Co więcej, jej działanie nasila się, gdy tauryna i kofeina są przyjmowane razem (Baum i Weiss, 2001), co może stanowić problem, biorąc pod uwagę, że sama tauryna może zarówno podwyższać, jaki obniżać ciśnienie krwi” - napisano w uzasadnieniu.
Co kryje puszka?
To nie tylko wspomniane składniki, czyli kofeina i tauryna, ale obok m.in. inozytolu, witamin z grupy B, substancji aromatyzujących, konserwujących i regulatorów również też cukry proste. W puszcze 250 ml znajdziemy nawet 27 gr węglowodanów (upraszczając to 5 łyżeczek cukru). Tymczasem zalecane przez Europejskie Towarzystwo Gastroenterologii, Hepatologii i Żywienia Dzieci spożycie cukrów wolnych przez dziewczynki w zależności od wieku nie powinno przekraczać 15-28 g (3,5-7 łyżeczek), a u chłopców: 16-37 g (4-9 łyżeczek). Przez cukry wolne rozumie się monosacharydy (glukoza, fruktoza, galaktoza) i disacharydy (sacharoza, maltoza, laktoza, trehaloza), które dodawane są do żywności w czasie produkcji lub przygotowywania potraw oraz cukry występujące w miodzie, sokach, koncentratach soków owocowych, syropach.
Źródło informacji: Serwis Zdrowie
Zderzenie samochodów osobowych w miejscowości Przemysław. Kobieta w ciąży trafiła do szpitala
Cztery osoby, w tym 1,5 roczne dziecko były uczestnikami zdarzenia drogowego w Przemysławiu, gm. Stegna, gdzie doszło do zderzenia dwóch samochodów osobowych
4 stycznia o godzinie 11:32 Dyżurny Stanowiska Kierowania Komendanta Powiatowego PSP w Nowym Dworze Gdańskim otrzymał zgłoszenie o zderzeniu dwóch samochodów osobowych w miejscowości Przemysław. Samochodami łącznie podróżowały 4 osoby, w tym 1,5 roczne dziecko.
Pasażerem jednego z pojazdów była kobieta w ciąży, która po przebadaniu przez przybyły ZRM została zabrana do szpitala.
Starosta Nowodworski zaprasza do składania wniosków o honorowy patronat Starosty Nowodworskiego
Żuławski Park Historyczny zaprasza na kurs. Zostań żuławskim przewodnikiem.
Tajemnice delty Wisły i Muzeum Żuławskiego będą zgłębiać na kursie kandydaci na przewodników żuławskich, z którym na początku roku rusza Żuławski Park Historyczny.
Kurs będzie trwał od lutego do kwietnia i zakończy się egzaminem. Szczegółowy program i rozpiskę terminów znajdziecie tutaj.
Wśród wykładowców są pracownicy Uniwersytetu Gdańskiego, Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu czy Narodowego Instytutu Dziedzictwa. Nie zabraknie również osób związanych z Klubem Nowodworskim i Muzeum Żuławskim.
Zgłoszenia przyjmowane są do 29 stycznia 2024 r. Wystarczy tylko wypełnić formularz, a następnie przesłać go na adres e-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Udział w kursie jest płatny. Koszt to 1000 zł.
Ponad 300 osób z całej Polski morsowało z okazji Święta Trzech Króli w Stegnie.
Prawnicy nie kryją zdziwienia. Uzasadnienie po głośnym wyroku SN ws. frankowej ostro krytykowane
Znane jest już pisemne uzasadnienie głośnego wyroku z września ub.r. Sąd Najwyższy (SN) zajął wówczas niekorzystne stanowisko dla frankowiczów. Uznał, że sądy pierwszej i drugiej instancji nie powinny unieważnić umowy kredytowej. Komentujący wyrok prawnicy stwierdzają, że w tym przypadku pominięto dorobek orzeczniczy TSUE. Pojawiają się nawet określenia o prywatnym polexicie. Sąd Apelacyjny ma rozważyć, czy zamiast klauzuli spreadowej można wprowadzić kurs rynkowy albo średni NBP. Eksperci też zgodnie podkreślają, że nieuczciwych postanowień nie można zastępować innymi. I nie wykluczają, że jedyną opcją, żeby to jednoznacznie wyjaśnić, będzie skierowanie do TSUE pytań w ww. kwestii.
Kontrowersje wokół wyroku
Znane jest już pisemne uzasadnienie głośnego wyroku Sądu Najwyższego z września ubiegłego roku, który wzbudził zainteresowanie ekspertów zajmujących się sprawami frankowymi. W marcu 2008 roku konsumenci zaciągnęli kredyt na zakup lokalu mieszkalnego w dawnym Polbanku EFG (obecnie Raiffeisen Bank International AG) na kwotę 400 tys. zł indeksowanego kursem CHF. Sądy w pierwszej i drugiej instancji uznały umowę za nieważną, ze względu na nieuczciwość mechanizmu indeksacji. Jednak SN uznał, że to nie był wystarczający powód, a umowa jest ważna. Mamy więc do czynienia z orzeczeniem odmiennym od kilkuset innych wydanych do tej pory przez SN.
– Podstawowym zarzutem wobec treści tego wyroku jest całkowite zlekceważenie orzeczeń TSUE, które w sporej części były wydawane w odpowiedzi na pytania polskich sądów w analogicznych sprawach dotyczących kredytów frankowych. Ten wyrok oznacza, że przynajmniej tych trzech sędziów nie czuje obowiązku przestrzegania prawa unijnego i lojalnej współpracy w ramach UE. Można więc go nazwać prywatnym polexitem. Dlatego, że odrzucając prawo unijne i wyroki TSUE, Polska odłącza się od Unii Europejskiej, a prywatnym, gdyż to stanowisko tych trzech konkretnych sędziów, a nie większego grona sędziów SN – komentuje adwokat dr Jacek Czabański, który w ww. sprawie reprezentuje konsumentów.
Jak stwierdza adwokat Agnieszka Plejewska, Sąd Najwyższy pominął dorobek orzeczniczy TSUE w tzw. sprawach frankowych. Przede wszystkim nie wziął pod uwagę tego, że ryzyko zmiany kursu, „nieobjęte górnym pułapem”, nie powinno w ogóle pojawić się w umowie konsumenckiej. Zatem klauzula ryzyka walutowego już tylko z tego powodu jest abuzywna, a więc z umowy wyeliminować należy mechanizm indeksacji w całości, a nie tylko klauzule spreadowe. Ponadto TSUE wykluczył możliwość uzupełnienia umowy po wyeliminowaniu z niej klauzul kursowych. Trybunał także jednoznacznie wskazał, że art. 6 ust. 1 Dyrektywy 93/13 nie stoi na przeszkodzie unieważnieniu umowy. Ta kwestia pojawiła się m.in. w wyroku TSUE z 3 października 2019 roku w sprawie państwa Dziubaków, których ekspertka reprezentowała.
– Wyrok SN kontrastuje z rozstrzygnięciami TSUE, w szczególności w sprawie wyżej wspominanych państwa Dziubaków. Trybunał podkreślał nieuczciwość klauzul w umowach kredytowych denominowanych we frankach szwajcarskich, akcentując konieczność ochrony konsumentów. Ten wybryk orzeczniczy, incydentalny, jednostkowy jest wyrazem ignorancji prawa, wieloletniego dorobku orzecznictwa TSUE. To również bezprecedensowy przykład tego, że brak doświadczenia w orzekaniu, w szczególności w Sądzie Najwyższym, może przynieść niepowetowane szkody – podkreśla radca prawny Adrian Goska z Kancelarii SubiGo.
Z kolei adwokat Milena Mocarska z Kancelarii MBM Legal zaznacza, że ten wyrok nie powinien w ogóle zapaść. On budzi ogromne poruszenie wśród frankowiczów. Po wielu latach walki o ukształtowanie linii orzeczniczej na korzyść konsumentów dzieje się coś, co mocno zaburza ich przekonanie o możliwości uzyskania pozytywnego rozstrzygnięcia. Zdaniem prawniczki, nie wpłynie to na zmniejszenie zainteresowania dochodzeniem ochrony interesów kredytobiorców w postępowaniach sądowych. Natomiast banki będą powoływać się na to orzeczenie w każdej sprawie. Niemniej nie wpłynie to na orzecznictwo sądów powszechnych. Nie jest to też wyrok wiążący w innych postępowaniach.
– Jak wynika z treści uzasadnienia, sędziowie doskonale rozumieją, że prawo europejskie i jego wykładnia, dokonywana przez TSUE, zakazują im wydania takiego wyroku, jaki wydali. Jednak robią to z pełną świadomością lekceważenia wyroków Trybunału. Kierują się przy tym rzekomą obroną suwerenności Polski przed wpływem złego orzecznictwa TSUE, który – ich zdaniem – przekracza swoje kompetencje i wchodzi w obszar zastrzeżony dla polskiego ustawodawcy i co najwyżej polskiego Trybunału Konstytucyjnego – dodaje dr Czabański.
Klauzula spreadowa pod lupą
Z orzeczenia Sądu Najwyższego wynika, że wadliwość klauzuli spreadowej nie musi powodować upadku całej umowy. Sąd Apelacyjny ma rozważyć, czy zamiast ww. klauzuli można wprowadzić kurs rynkowy albo kurs średni NBP. Jak podkreśla mec. Czabański, TSUE już odpowiadał na pytanie dotyczące możliwości podziału klauzul przeliczeniowych na klauzulę spreadową oraz klauzulę ryzyka i możliwość utrzymania umowy w mocy przy wprowadzeniu zamiast kursów bankowych kursu rynkowego lub NBP. Taka możliwość była bowiem rozpatrywana przez polskie sądy kilka lat temu. Ostatecznie ww. koncepcja została wykluczona przez TSUE m.in. w wyroku z 18 listopada 2021 roku. Jedynym nowym argumentem jest to, że teraz SN nakazał polskim sądom ignorowanie orzecznictwa TSUE. Jednak ekspert nie sądzi, żeby jakikolwiek sąd powszechny zdecydował się na to.
– Sama wadliwość klauzuli spredowej nie jest jedyną przesłanką upadku całej umowy frankowej. Nieważność takich porozumień wynika z tego powodu, że wprowadzały one mechanizm narażający konsumentów na nieorganiczne ryzyko zmiany kursu waluty do złotego, a tym samym – na niekontrolowany wzrost salda zadłużenia. Rozwiązanie to zakładało także, iż umowa na dzień jej zawierania, a tylko ten moment jej obowiązywania bada się w sprawach frankowych, nie określała salda zobowiązania. Konsument nie znał więc wartości zaciąganego długu – analizuje radca prawny z Kancelarii SubiGo.
Milena Mocarska powołuje się na orzecznictwo TSUE. Zgodnie z nim, nieuczciwych postanowień nie można zastępować innymi. Jak zaznacza ekspertka, wprowadzenie do umowy kursu średniego NBP albo rynkowego nie ma podstawy ani w umowie, ani w przepisach prawa. Takie działanie oznaczałoby uznanie umowy kredytu za ważną i utrzymanie jej w mocy. Kredytobiorcy należałoby zwrócić nadpłaconą kwotę, a na przyszłość bank ustalałby raty według kursu średniego NBP. Dla kredytodawcy byłaby to sytuacja idealna. Nieuczciwe działania wobec konsumenta, polegające na niedoinformowaniu klienta o ryzyku związanym z umową oraz wprowadzeniu do niej własnych kursów walut, kończyłoby się uniknięciem jakichkolwiek negatywnych konsekwencji.
– W istocie już w sprawie państwa Dziubaków TSUE podkreślił, że wyeliminowanie z umowy klauzul kursowych prowadziłoby nie tylko do zniesienia mechanizmu indeksacji oraz różnic kursów walutowych. Doszłoby również do zaniku ryzyka kursowego, bezpośrednio związanego z indeksacją przedmiotowego kredytu do waluty. Dalej Trybunał stwierdził, że wobec tego, iż klauzule dotyczące ryzyka wymiany określają główny przedmiot umowy kredytu, to obiektywna możliwość utrzymania jej obowiązywania wydaje się w tych okolicznościach niepewna – podkreśla adwokat Agnieszka Plejewska.
Scenariusz z pytaniami do TSUE
Zdaniem dr. Czabańskiego, oczywiście banki będą się powoływać na ten i dwa inne, analogiczne wyroki wydane przez ten sam skład sędziowski. Ale to razem tylko trzy korzystne dla kredytodawców orzeczenia Sądu Najwyższego, a tych niekorzystnych w ciągu ostatnich dwóch lat Sąd Najwyższy wydał już kilkaset. Jak podkreśla ekspert, do tej pory żadni inni sędziowie nie zdecydowali się na wezwanie do ignorowania wyroków TSUE. Teraz w sprawach, które wskutek orzeczeń SN wracają do ponownego rozpoznania, sędziowie będą musieli wziąć pod uwagę wykładnię prawa dokonaną przez SN i wydać wyrok zgodny z prawem UE. Być może jedyną opcją będzie skierowanie pytań do TSUE, czy orzeczenie Sądu Najwyższego jest zgodne z prawem UE, aby następnie móc zignorować wytyczne SN.
– Gdyby TSUE miał odpowiedzieć na pytania, to najprawdopodobniej podtrzymałby swoje dotychczasowe prokonsumenckie stanowisko. Od sprawy państwa Dziubaków kilkukrotnie już tak postępował. Ponadto wyrokiem z 10 czerwca 2021 roku podniósł kwestię ryzyka do rangi samodzielnego argumentu w sporze z bankiem. Zatem już tylko z tego powodu taki wyrok jak przedmiotowe orzeczenie Sądu Najwyższego nie powinien w ogóle zapaść. Sądy w Polsce – poza pewnymi wyjątkami – rozstrzygając sprawy frankowe, biorą pod uwagę bogate orzecznictwo TSUE. Nie przewiduję, by ten odosobniony wyrok SN miał wywrzeć wpływ na toczące się sprawy – zaznacza adwokat Plejewska.
Natomiast Milena Mocarska nie widzi innej możliwości niż uzyskanie w TSUE korzystnego dla konsumentów stanowiska, które zostało już wyrażone w sprawie państwa Dziubaków. Zdaniem prawniczki, sądy nie wstrzymają się z orzekaniem dalej na korzyść konsumentów.
– Jest całkiem realne, że Sąd Apelacyjny zwróci się z pytaniami do TSUE, szczególnie w świetle niejednoznacznego orzeczenia Sądu Najwyższego. Takie działanie byłoby korzystne zarówno dla frankowiczów, jak i banków. Pozwoliłoby na uzyskanie wyjaśnień w kwestiach spornych i mogłoby przyczynić się do zwiększenia jednolitości orzeczniczej. Jeśli Sąd Apelacyjny nie zwróci się z pytaniami do TSUE, to rozstrzyganie podobnych spraw w przyszłości może być poważnie utrudnione – podsumowuje radca prawny Adrian Goska z Kancelarii SubiGo.
Zadbajmy o produkcję leków w Polsce
Zadbajmy o produkcję leków w Polsce
Unia Europejska 12 grudnia 2023 r. opublikowała listę leków krytycznych. Co to takiego „leki krytyczne”?
W unijnym wykazie leków krytycznych znalazły się produkty, w przypadku których wymagana jest ciągłość dostaw, a przerwanie leczenia może skutkować poważnymi szkodami zdrowotnymi. Wzięto pod uwagę dwa kryteria: ciężkość choroby oraz dostępność leków alternatywnych. Lista unijna jest opracowywana stopniowo i będzie publikowana w dwóch etapach. Ta obecna powstała na podstawie przeglądu 600 substancji czynnych i ich kombinacji. Wykaz zostanie zaktualizowany i rozszerzony w 2024 r., po dokonaniu przeglądu leków, które są ujęte w listach krajowych.
Mówiąc krótko, Unia Europejska uznała, że na tej liście powinny być leki, które są szczególnie ważne dla ratowania życia i zdrowia obywateli.
Tak. To nie są suplementy diety. Dla poszczególnych grup terapeutycznych są to najważniejsze leki. Jako krajowi producenci leków proponujemy, żeby w Polsce opracować listę leków krytycznych, bez których pacjenci nie przeżyją czasowego zamknięcia granic, czyli np. dwóch tygodni. Te leki muszą być zawsze dostępne. Powinny zostać określone przez konsultantów ze wszystkich dziedzin medycyny. Podejrzewam, że neonatolodzy czy pediatrzy powiedzą, że potrzebują antybiotyków, bo chore na poważne infekcje dzieci nie przeżyją bez leczenia. Pamiętajmy, że osoby z cukrzycą, astmatycy, chorzy na serce także muszą mieć ciągły dostęp do leków. Jest bardzo wiele schorzeń, które bez leczenia farmakologicznego kończą się tragicznie. Ważne, abyśmy odrobili lekcję z pandemii. Bardzo dobrze, że UE tworzy listę leków krytycznych, ale Polska też swoją listę musi stworzyć i zadbać o ich produkcję w naszym kraju. To wrażliwy obszar, bez leków nie ma leczenia, więc dostęp do nich musi być stały.
UE dąży do tego, aby leki krytyczne były produkowane w Europie. W tej chwili sytuacja jest dramatyczna, bo cała Unia Europejska jest w 80 procentach uzależniona od dostaw substancji czynnych do produkcji leków z Azji - głównie z Chin. W pandemii zdano sobie sprawę, że uzależnienie od Chin jest równie groźne jak ruskie czołgi. W związku z czym zaczęto dostrzegać, że jednak leki i substancje czynne to nie jest woda z kranu, dostęp do nich nie jest oczywisty. O to trzeba się jednak postarać.
Pamiętajmy, że w pandemii kraje zamykały granice i leki też nie mogły ich przekraczać. Polska też to zrobiła, więc musimy być samowystarczalni. Oczywiście, nasi lokalni producenci leków nie są w stanie produkować wszystkich produktów. Ale ustalmy, które są najważniejsze i właśnie te produkujmy w Polsce.
Czy dla producentów leków są jakieś zachęty inwestycyjne, żebyście rzeczywiście mogli produkować leki krytyczne w Polsce?
Nie ma w tej chwili żadnych zachęt. Ustawa refundacyjna wprowadziła bardzo skromne zachęty. Cały czas mówiono nam, że one są tak nieśmiałe, bo to dopiero początek. W ustawie refundacyjnej jest zapis, że leki produkowane w Polsce będą tańsze dla pacjenta. Konkretnie NFZ będzie o 10 procent więcej dopłacał do refundacji tych leków, co oznacza, że pacjent o 10 procent mniej zapłaci za leki produkowane w Polsce. Ten przywilej dla pacjentów miał zostać wprowadzony od 1 listopada 2023 r. Do tej pory jednak zapis nie działa, 1 stycznia 2024 r. ukazało się obwieszczenie refundacyjne i nadal nie ma tej 10-15-procentowej zniżki dla pacjenta.
Krzysztof Kopeć, prezes Krajowych Producentów Leków, wypowiada się często na temat polityki lekowej. Rzeczywiście, podkreślał, że ustawa refundacyjna mówi, że od 1 listopada br. pacjenci będą płacić mniej za leki produkowane w Polsce. Jednak urzędnik resortu zdrowia za pomocą komunikatu oznajmił, że tak nie będzie. Krzysztof Kopeć był wzburzony - po co nam ustawy, skoro urzędnicy mogą zarządzać naszym państwem za pomocą komunikatu. Jego zdaniem wygląda to tak, jakby ktoś w resorcie zdrowia blokował wprowadzenie zawartych w znowelizowanej ustawie przepisów. To dlatego od 1 stycznia 2024 r. na liście refundacyjnej nie znalazły się krajowe leki z obniżoną opłatą dla pacjenta.
Poprosiliśmy o opinię w tej sprawie niezależnego prawnika, który nie jest związany z żadną firmą farmaceutyczną. Jego zdaniem umożliwienie pacjentom nabywania tańszych leków jest ustawowym obowiązkiem ministra zdrowia. Resort posiada rozległą wiedzę na temat leków wytwarzanych w Polsce. Ponadto, aby ułatwić stworzenie wykazu, wiele firm już w październiku ubiegłego roku dostarczało do resortu dokumenty i oświadczenia. Mimo to wykaz nadal nie powstał.
Wbrew stanowisku ministerstwa wydanie wykazu oraz zniżki dla pacjentów nie zależą od inicjatywy firm ani też od wydania przez ministra nowych decyzji refundacyjnych. Wynika to jasno z treści przepisów znowelizowanej ustawy. Potwierdza to również niezależna opinia prawna.
Resort myli dwa osobne mechanizmy - zniżek dla pacjentów (art. 6 ust. 2a) i tzw. preferencji refundacyjnych dla firm (art. 13a). Preferencje dla firm są przyznawane indywidualnie i żadna z nich nie dotyczy odpłatności pacjenta. Zniżki zaś należą się pacjentom z mocy prawa, niezależnie od tego, czy i w jakim stopniu dana firma chce skorzystać z preferencji.
Natomiast prawnicy Departamentu Polityki Lekowej i Farmacji mają zupełnie odmienne zdanie i upierają się, że resort musi administracyjnie rozpatrywać wnioski firm, aby pacjenci mogli korzystać ze swoich uprawnień. Jesteśmy tym stanowiskiem mocno zaskoczeni.
Podkreślę raz jeszcze, że według niezależnego prawnika leki produkowane w Polsce powinny być tańsze dla pacjentów, a wciąż nie są.
Niezręczność tej sytuacji prowadzi do tego, że nie wykorzystujecie potencjału. W Polsce są całkiem nowoczesne zakłady farmaceutyczne, które mogłyby produkować znacznie więcej różnych leków.
Oczywiście, że tak. Polska może stać się hubem produkcji leków na całą Europę. Jeżeli premier Donald Tusk mówi, że chcemy być partnerem Unii Europejskiej, to teraz jest moment, aby po partnersku rozmawiać o unijnej strategii farmaceutycznej. Francja i Austria już dawno rozpoczęły projekty zwiększające produkcję farmaceutyczną na terenie ich krajów. Zaproponujmy polską listę leków, które możemy produkować na potrzeby innych krajów. Nie zostańmy tylko miejscem zbytu zagranicznych producentów leków. Inwestujmy w rozwój sektora farmaceutycznego tak, jak wszystkie wysoko rozwinięte gospodarki. W większości krajów Unii Europejskiej udział przemysłu farmaceutycznego jest około czteroprocentowy w PKB, w Polsce jest tylko jednoprocentowy. W dodatku nie stworzono rządowej strategii dla produkcji farmaceutycznej. W efekcie minister zdrowia stara się kupić jak najwięcej zdrowia, jak najtaniej, a minister rozwoju apeluje o inwestycje i innowacje. Musi być strategia równoważąca interesy Ministerstwa Zdrowia z celami Ministerstwa Rozwoju, które chce inwestować w oparte na wiedzy, innowacyjne sektory gospodarki. Bez takiej strategii nic w Polsce nie wydarzy się. Producenci leków nie są w stanie produkować taniej niż Chińczycy. Natomiast do tej pory cała Europa kupowała najtaniej - w Azji i uzależniliśmy się od tamtego rynku. To oni produkują substancje czynne do większości leków ratujących życie, a to jest przecież bardzo niebezpieczne. Polska powinna dbać nie tylko o bezpieczeństwo granic, ale też o bezpieczeństwo lekowe. Bez leków nie ma ochrony zdrowia, nie ma ratowania ludzkiego życia. Nawet żaden zabieg operacyjny nie odbędzie się bez leków.
Z tego co pani mówi, wynika, że powinna być czapa administracyjna koordynująca współpracę tych dwóch ministerstw odnośnie do polityki lekowej.
Tak, powinna być taka czapa - jednostka przy premierze, która będzie koordynowała działania Ministerstwa Rozwoju oraz Ministerstwa Zdrowia.
A jakich zachęt oczekiwalibyście, żeby nie produkować tego, co wam się opłaca, czyli np. suplementów diety i kremów do twarzy - bo myślę, że to najlepiej sprzedaje się - ale żebyście produkowali leki krytyczne?
Jest dokładnie tak, jak pani powiedziała - politykę lekową kształtują firmy farmaceutyczne, które same decydują, co w Polsce produkują, a wybór wynika z rachunku ekonomicznego. Całe szczęście, że ten sektor ma poczucie odpowiedzialności. Wiemy, że nie produkujemy cukierków, w związku z czym nadal produkujemy całą masę leków nierentownych, które nie mają odpowiedników zagranicznych. One są bardzo tanie: adrenalina, morfina, antybiotyki, sterydy. I dlatego zagraniczne firmy nie chcą ich dla Polski produkować. Ideałem byłoby, gdyby minister zdrowia stworzył listę leków, które powinny być produkowane w Polsce. Jeżeli nie są to leki objęte patentem, zaprosić powinien firmy farmaceutyczne i zapytać, czy mogą te leki produkować. Zapewnić dotacje, pożyczki lub wyłączność na sprzedaż. Tak robią inne kraje. Francja np. odbudowuje produkcję API, farmaceutycznych substancji czynnych, razem z firmą Sanofi.
Jeśli więc rząd nic nie zrobi w sprawie polityki lekowej, dalej będziemy uzależniali się od Francji, Niemiec, Stanów Zjednoczonych, Irlandii czy Szwajcarii. Te kraje bardzo dziś inwestują w produkcję farmaceutyczną.
Tak się stanie, bo te kraje wiedzą, że branża farmaceutyczna jest jedną z najbardziej innowacyjnych branż, że wpływa na innowacyjność całej gospodarki. Pracują w niej wysoko wykwalifikowani specjaliści. Tu widać rozwój nauki i wykorzystanie lokalnych potencjałów naukowych. Sektor oferuje nie tylko wysoko płatne miejsca pracy, ale też generuje wpływy budżetowe. To naprawdę ważna branża dla gospodarek wysoko rozwiniętych. Natomiast u nas jest tak, jak pani powiedziała: potencjał absolutnie niewykorzystany. Jest jeden liczący się zakład produkcji substancji czynnych, który produkuje to, co uda się sprzedać. Jest też kilkanaście bardzo nowoczesnych zakładów produkujących leki, ale nie są to zawsze leki ważne z punktu widzenia ministra zdrowia, lecz takie, które wybrał producent.
Czy przeanalizowaliście już unijną listę leków krytycznych pod kątem możliwości ich wyprodukowania w Polsce?
Bardzo dużo z tych leków moglibyśmy produkować. Natomiast tu powinna być współpraca z rządem, i to jak najszybciej. Właśnie teraz są rozdawane karty w UE. Nie może być tak, że wszyscy - Francuzi, Niemcy, Austriacy i Polacy - zaczną produkować te same leki. Musimy się dogadać: my będziemy produkować to, wy będziecie produkowali tamto.
Czyli wreszcie trzeba usiąść przy unijnym stole negocjacyjnym, bo przez 8 lat żaden przedstawiciel Polski nie zasiadał.
Z tego co wiem, nie została przedstawiona lista leków, które w Polsce mogą być produkowane. Nie ustalono też z polskimi producentami listy leków, na których rządowi zależy. Tymczasem Francja, Austria, Hiszpania od dawna już realizują swoje strategie powrotu produkcji farmaceutycznej i produkcji API na Stary Kontynent. A my w Polsce wciąż tylko mówimy, że to trzeba zrobić i tyle.
Apelujemy zatem do nowego rządu: zapewnijcie nam bezpieczeństwo lekowe.
Ale najpierw usiądźcie z polskimi producentami leków. Porozmawiajmy, co możemy produkować w Polsce i na jakich warunkach. Rząd też mógłby zachęcać zagraniczne firmy, które u nas tylko sprzedają leki, żeby tu produkowały chociaż część leków. Oni w tej chwili traktują nas jedynie jako rynek zbytu. Te wielkie, międzynarodowe korporacje mówią o badaniach klinicznych, o różnych centrach usług wspólnych, ale przecież to produkcja jest najważniejsza. Jak zamkną się znowu granice, to nic nie będziemy mieć z centrów usług wspólnych. Bardzo dobrym przykładem jest Servier produkujący w Polsce. W pandemii polscy pacjenci mieli stabilny dostęp do jego leków. Dlatego właśnie trzeba też zachęcać zagraniczne firmy do inwestowania w Polsce lub chociaż uruchamiania produkcji kontraktowej niektórych leków. Dziś jest tak, że o polityce lekowej rozmawia się u nas niekiedy częściej z zagranicznymi firmami, które tylko tu sprzedają leki, niż z krajowym sektorem. Gdy w Ministerstwie Zdrowia albo w naszym parlamencie odbywają się dyskusje o bezpieczeństwie lekowym, zaprasza się też zagraniczne koncerny. Tymczasem inne kraje nie zapraszają polskich producentów, aby uczestniczyły w tworzeniu lokalnych polityk lekowych.
Jeżeli mamy być równorzędnym partnerem Unii Europejskiej, co do budowy bezpieczeństwa lekowego, zadbajmy o produkcję leków w naszym kraju!
Barbara Misiewicz-Jagielak, farmaceutka, wiceprezeska Zarządu Polskiego Związku Pracodawców Przemysłu Farmaceutycznego, farmaceutka, ekspertka BCC ds. farmacji, bezpieczeństwa lekowego, refundacji, API, produkcji leków drugiej generacji, ochrony zdrowia. Od kilku lat angażuje się w stworzenie warunków do zwiększenia produkcji w Polsce najważniejszych dla ratowania życia i zdrowia produktów leczniczych, co jest warunkiem zapewnienia polskim obywatelom bezpieczeństwa lekowego. Od 17 lat związana z Polpharmą – największym polskim producentem leków, gdzie pełni funkcję dyrektorki ds. Public Affairs. Organizowała Wydział Gospodarki Lekami w Pomorskiej Kasie Chorych, potem w Pomorskim Oddziale Narodowego Funduszu Zdrowia. Planowała i kontraktowała świadczenia programów lekowych i chemioterapii oraz nadzorowała obrót lekami refundowanymi w województwie pomorskim.
Źródło informacji: Serwis Zdrowie
Wykaz nieruchomości do dzierżawy w trybie bezprzetargowym.
Ostrzeżenie pierwszego stopnia przed silnym mrozem dla części woj. pomorskiego.
Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej wydał w niedzielę ostrzeżenie pierwszego stopnia przed silnym mrozem dla części woj. pomorskiego. Ostrzeżenie obowiązuje w powiecie kartuskim, kościerskim, gdańskim, nowodworskim, starogardzkim, kwidzyńskim, tczewskim, sztumskim, malborskim oraz w Gdańsku.
Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej wydał w niedzielę ostrzeżenie przed silnym mrozem w części woj. pomorskiego. W nocy temperatura może spaść do minus 17 stopni Celsjusza - podaje IMGW.
Synoptycy prognozują temperaturę minimalną w nocy od minus 17 stopni C do minus 14 stopni C. Temperatura maksymalna w dzień będzie wynosić od minus 12 stopni C do minus 9 stopni C.
Ostrzeżenie obowiązuje w niedzielę od godz. 21 do wtorku do godz. 8 rano.
18-letni mieszkaniec powiatu nowodworskiego, bmw wpadł w poślizg i uderzył w drzewo. Był pod wpływem amfetaminy.
Info,foto: KPP Malbork